Postępujące wymagania Unii Europejskiej względem emisji dwutlenku węgla emitowanego przez samochody wymuszają niejako rozwój elektrycznej gałęzi motoryzacji. Normy stawiane przed producentami samochodów są coraz bardziej wyśrubowane, siłą rzeczy więc w siedzibach koncernów takich jak VAG czy Stellantis trwają zakrojone na szeroką skalę badania nad elektryfikacją branży do niedawna kojarzonej z głównej mierze z produktami rafinacji ropy naftowej.

Polityka polityką, a przeciętnego zjadacza chleba interesują inne aspekty, niż to, ile gramów CO2 emituje jego pojazd na każdy przejechany kilometr. Nowak czy Kowalski ma na względzie m.in. ekonomię i praktyczność technologii stosowanych w oferowanym mu produkcie. Pokolenie przyzwyczajone do oszczędności i niezawodności jednostek spod znaku TDI, które niedrogo (choć w różnym stanie) można nabyć za naszą zachodnią granicą, z przerażeniem patrzy na ceny samochodów elektrycznych, oraz parametry co rusz opisywane przez kolejne portale motoryzacyjne tudzież różnej maści youtuberów. Mając, chociaż minimum wiedzy technicznej trudno nie zgodzić się z opiniami wyżej wymienionych, kluczowym bowiem problemem, jaki dotyka elektryfikację „osobówek” jest pojemność i żywotność baterii, w które wyposażone są pojazdy. Niestety, auta nie są lekkie, a ogniwa pomimo wielkiego postępu technologicznego, jaki dokonał się w ich przypadku, wciąż nie są w stanie zaoferować zjadliwych parametrów w przystępnej cenie. Wozy napędzane elektronami wciąż są dużo droższe od klasycznych, a ich zasięg nie dość, że krótszy, to jeszcze „tankowanie” trwa nieporównywalnie dłużej i jest ograniczone dostępnością stacji ładowania wysokiej mocy. Dodatkowo jak donoszą liczne artykuły, w panujących w Polsce warunkach w miesiącach zimowych gwałtownie spada ilość skumulowanej w bateriach energii, przez co po nocnym postoju użytkownika może spotkać niemiła niespodzianka w postaci niemożności odbycia podróży. Niestety zmniejsza się także odległość, jaką można pokonać na jednym ładowaniu, co podaje w wątpliwość sens udania się w długą podróż „elektrykiem” w grudniu czy styczniu.

Jeżeli chodzi o rozwój samochodów elektrycznych, jesteśmy dopiero na początku drogi, a i silnik spalinowy nie od razu powstał w takiej postaci, w jakiej widzimy go w XXI wieku. Z pewnością, takie pojazdy z pewnością mają sens, kluczową sprawą są tylko dla nich jak dla każdej dziedziny przemysłu rozwój technologiczny, który da nam żywotniejsze i pojemniejsze ogniwa, a może ktoś wynajdzie i wprowadzi do powszechnego użytku metody bezprzewodowego przesyłu energii, rodem z futurystycznych filmów. Kto wie, czy nasze wnuki nie będą znały silników spalinowych tylko z opowieści, lub z muzeum.